14 marca 2013

Dlaczego uważam, że w wojnie z Irakiem nie chodziło o ropę?



Jeśli słyszymy jakąkolwiek dyskusję na temat wojny w Iraku możemy się spotkać jedynie z dwiema głównymi opiniami dotyczącymi tej sytuacji:



  • Pierwsza, oficjalna, która mówi o wyprzedzającym ataku Stanów Zjednoczonych i zatrzymaniu prac nad bronią masowego rażenia prowadzonych przez Saddama Husajna.
  • Druga, którą można przedstawić w jednym, krótkim zdaniu - "Tu o ropę chodziło".



Według mnie żadna z nich nie oddaje meritum tej sprawy. Owszem, zminimalizowanie do zera ryzyka, jakim było wyprodukowanie bomby atomowej, czy innej broni masowego rażenia przez ówczesnego irackiego przywódcę (w końcu okazało się, że  nie było podstaw by tak sądzić) stanowiło jakiś cel. Tak samo jak większa kontrola nad zaliczającymi się do największych złóż ropy naftowej także przyniosła korzyści Amerykanom. Były to jednak "bezpośrednie" powody wybuchu wojny, tzw. preteksty. Powodem "pośrednim", czyli tym "ukrytym", najważniejszym była zupełnie inna sprawa. Przedstawię ją w niniejszym artykule.

Żeby lepiej i dokładniej wszystko wyjaśnić, musimy cofnąć się nieco w czasie. Do roku 1991.

Początek lat dziewięćdziesiątych przyniósł olbrzymie geostrategiczne zmiany. Według prof. B. Balcerowicza były one porównywalne do przemian jakie zachodzą w wyniku wielkich wojen. Związek Radziecki przestał istnieć, a USA stały się światowym supermocarstwem. Ta sytuacja wymusiła na przywódcach Stanów Zjednoczonych nowe podejście do prowadzenia polityki międzynarodowej i aktualizację strategii. Te dwie rzeczy oparto przede wszystkim na doktrynach dwóch wybitnych geopolityków - H. J.  Mackindera i A. T. Mahana.
Pierwsza mówi o tym, że panowanie nad Eurazją (która jest traktowana jak "wielka wyspa") gwarantuje panowanie nad światem. Druga - admirała Mahan dowodzi, że panowanie nad morzami i oceanami jest kluczem do stania się światowym hegemonem. Te dwie myśli są podstawą myślenia strategicznego w Stanach Zjednoczonych po dziś dzień. Jakie to ma przełożenie na konflikt iracki?

Cywilizacja arabska jest bardzo specyficznym tworem. Najważniejszą cechą z punktu widzenia tematyki owego artykułu jest stosunek Muzułmanów do państw narodowych. W przeciwieństwie do innych kultur, przywiązanie do państwa rozumianego tak jak w Europie, jest bardzo małe. Jest to spowodowane przede wszystkim "sztuczną legitymizacją" tych krajów ustanowioną często przez europejskich imperialistów oraz tradycją, że najważniejsza jest wspólnota w ujęciu plemiennym i RELIGIJNYM. Dlatego nie licząc kilku sporadycznych wojen (głównie Iraku) państwa arabskie nie walczyły ze sobą na wielką skalę - w przeciwieństwie np. do państw europejskich.

Po zakończeniu zimnej wojny świat muzułmański stał się idealnym materiałem na próby stworzenia czegoś w rodzaju superpaństwa. Do sprzyjających czynników można zaliczyć powstanie nowych państw muzułmańskich po rozpadzie ZSRR, które automatycznie w pierwszej kolejności nawiązały stosunki dyplomatyczne z innymi państwami muzułmańskimi. Kolejnym determinantem wpływającym pozytywnie na integrację świata islamskiego było zjawisko nazwane przez S. Huntingtona jako "powrót do religii" - w krajach należących do cywilizacji islamskiej coraz częściej do głosu dochodziły osoby o radykalnych poglądach (nawet w "zachodniej" i świeckiej Turcji). Przejawem "powrotu do religii" była np. zachodząca na niespotykaną skalę wymiana młodzieży między państwami muzułmańskimi (Indonezyjczycy studiowali w Arabii Saudyjskiej, czy Teheranie i na odwrót).

Amerykanie szybko zdali sobie sprawę (z małymi wyjątkami tych, którzy zakochali się w wizji "końca historii" Francisa Fukuyamy), że kilka lat po pokonaniu Związku Radzieckiego może pojawić się inny, silniejszy przeciwnik rywalizujący z nimi o prym na arenie międzynarodowej. Potencjalna unia/państwo arabskie byłaby nie lada wyzwaniem dla USA. Ludność liczona w setkach milionów, kontrola nad najbogatszymi zasobami ropy naftowej na świecie, obecność niezwykle ważnych szlaków handlowych, i co najważniejsze - położenie. Związek państw należących do cywilizacji islamskiej spełniałby wszystkie warunki opisane w doktrynach Mackindera i Mahana (Por. mapka niżej).

Mapa. 1. Obszar, który miał predyspozycje do stania się "islamskim superpaństwem"

Jak słusznie zauważa S. Huntington w swojej książce "Zderzenie Cywilizacji" najlepsze predyspozycje do nawiązania współpracy mają cywilizacje islamska i... chińska. W wypadku zbliżenia się do siebie tychże podmiotów (mapka poniżej) Stany Zjednoczone nie miałyby szans w rywalizacji o międzynarodową schedę. Twór, który by powstał, sprawowałby kontrolę nad trzema (!) oceanami i korzystając z ówczesnej słabości Rosji, targanej wewnętrznymi problemami, zdobyłby również kontrolę nad Eurazją - stając się niekwestionowanych hegemonem. 
Mapa. 2. Obszar, który stanowiłby "superpaństwo islamskie" gdyby weszło w sojusz/współpracę z Chinami i Mongolią.
W mapce nie uwzględniono cywilizacji latynoamerykańskiej, afrykańskiej, prawosławnej, buddyjskiej, hinduistycznej i japońskiej

Co w tym wypadku zrobiły Stany Zjednoczone? To co z ich punktu widzenia okazało się najlepsze. Skłócili ze sobą poszczególne państwa arabskie, skupiając się głównie na antagonizowaniu Szyitów z Sunnitami. W państwach muzułmańskich przez praktycznie całe lata dziewięćdziesiąte w kuluarach snuto wizję, jednego silnego państwa. Proszę zauważyć, że Al Kaida (czy inne radykalne ugrupowania) wygłaszając swoje orędzia, zawsze podkreślała ideę wielkiego państwa muzułmańskiego, które walczyłoby z niewiernymi. Oczywiście Al Kaida to organizacja terrorystyczna, mająca swoich zwolenników, lecz nie wpuszczana "na salony". Jednak poważnym politykom również marzyła się taka wizja. świadczy o tym chociażby powołanie organizacji OKI (Organizacja Konferencji Islamskiej), która skupiała się nie tyle na walce z niewiernymi, co na zacieśnianiu współpracy gospodarczej, kulturowej, politycznej.

Reasumując, fakt domniemanych prac nad bronią masowego rażenia, prowadzonych przez Saddama Husajna był bardzo wygodnym pretekstem do zadania ostatecznego ciosu idei muzułmańskiego superpaństwa. Sprawa ropy naftowej była swego rodzaju zasłoną dymną, ponieważ większość "przenikliwych" publicystów, w kwestii wyjaśnienia przyczyn wybuchów wojny, skupiła się tylko i wyłącznie na niej (nie patrząc na to, że gdyby Amerykanom zależało tylko na ropie, to korzystając z sytuacji międzynarodowej oraz odpowiednim zabiegom dyplomatycznym przejęliby kontrolę nad złożami tuż po zakończeniu operacji "Pustynna Burza" - dwanaście lat wcześniej).

Nie bacząc na wynik militarny działań prowadzonych przez Stany Zjednoczone na Bliskim Wschodzie, już można powiedzieć, że są zwycięzcami, gdyż osiągnęli główny cel swojej "Wielkiej Strategii" - udusili w zarodku pojawienie się nowego rywala.



Jeżeli chcesz dowiedzieć się więcej odnośnie tej tematyki i nie tylko,
 odwiedź moją stronę na Facebooku:

 https://www.facebook.com/czasopismoszachownica


Mariusz Woźniak, redaktor naczelny "Szachownicy".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz